Nie żyje Lina Wejgsman - wieloletnia spikerka Polskiego Radia Szczecin. Zmarła 10 czerwca. Miała 79 lat.

Starzy pamiętają, średnim obiło się o uszy, młodzi niech się dowiedzą: druga połowa XX wieku to była era spikera. Kolejne audycje, poczynając od informacji dla rybaków tuż po północy, do ostatnich wiadomości tuż przed północą, spiker nizał jak paciorki na sznurek kolejnych godzin programu, łącząc je swoim słowem, pauzą, nastrojem, oddechem – był głosem rozgłośni. Głosem Polskiego Radia Szczecin była Lina Wejgsman.

Lina i lodowiec Mendenhall, Alaska [2001]

Kiedy na początku lat sześćdziesiątych, a może pod koniec pięćdziesiątych przyszła do radia, jako świeżo upieczona studentka, składała się niemal wyłącznie z oczu, włosów i głosu. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych schodziła ze statku w Kanadzie, która miała stać się jej nowym domem, Szczeciniacy w Vancouverze rozpoznawali ją po głosie, tak samo jak wcześniej poznawano ją na niebuszewskim rynku, w sklepie, w urzędzie, w teatrze.

Lina na krańcu Inside Passage, Alaska [2001]

Oryginałem była z natury, ale pewnie i z wyboru. Świat musiał chyba wydawać się jej za mało barwny, więc przydawała mu kolorów, zwłaszcza kiedy relacjonowała nam swoje z nim kontakty, a ciągle spotykały ją różne przygody. Nieraz żyła nimi cała rozgłośnia, a często wiadomości rozchodziły się tak: „Słyszałeś, co się znów zdarzyło Linie?” Tu następowała jakaś niebywała opowieść o kimś, kto nie miał gdzie spać, więc stanął w nocy akurat u drzwi Liny, albo o tym, jak ktoś zupełnie obcy opowiedział jej historię swojego życia, obowiązkowo niebywale nieprawdopodobną. „No, co Ty, niemożliwe! Tak powiedziała. Ale wiesz, weź poprawkę… Jasne, wiadomo - Lina.” Albo: „Co tam u Liny? Mówi, że świetnie, chociaż… ale… mimo… Z tym, że ja Ci tylko powtarzam. Pewnie, trzeba przefiltrować i odcedzić. Jak to z Liną.”

Lina przed burdelem Red Onion Saloon w Skaway

Kiedy jakiś tydzień temu zdołała podnieść słuchawkę i zadzwonić, nie mogła się nacieszyć, jak świetnie jest w tym hospicjum, i jak rodzina o nią dba, jak przyjaciele i znajomi ją odwiedzają, jak się dobrze czuje i jak kolejny raz wykiwała kostuchę. Tylko z tym telefonem stacjonarnym fatalnie: „Wyobraź sobie, policzyłam: żeby wyjść z pokoju przez centralę na miasto, potem na Kanadę, na Polskę, na Szczecin i w końcu na numer w Szczecinie, muszę wykonać sześć operacji! Ale nic to, jutro przyniosą mi komórkę, a wiesz, gdzie ja was wszystkich mam… w „Ulubione”! To tylko kliknę i już!”

Przynieśli, ale nie kliknęła. Poszła spać… i nie wróciła.

Co chcecie, cała Lina.

***