To był benefis! Długo i starannie przygotowywany przez red. Annę Kolmer i red. Helenę Kwiatkowską wraz z Jubilatem. Prawdziwy spektakl z subtelnie dawkowanymi emocjami, niespodziankami, bogaty w treści i muzyczne akcenty.

Pomysł zorganizowania jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej prof. Bogdana Boguszewskiego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy RP i Książnicę Pomorską w sali im. Zbigniewa Herberta „Świątyni słowa” mógł zrazu wydawać się zaskakujący. Okazał się nader trafnym wyborem, a scenariusz z elementami zaplanowanych improwizacji przyniósł często i gorąco oklaskiwane efekty. Wśród licznie zgromadzonej publiczności byli przyjaciele i znajomi, melomani, sąsiedzi z rodzinnego miasteczka, przedstawiciele władz samorządowych, instytucji kulturalnych, uczelni. Znający Jubilata, a jednak wynoszący sporo informacji wcześniej im nieznanych, zabawnych anegdot, ciepłych wspomnień. Osnową wieczoru była prezentacja multimedialna z archiwalnymi zdjęciami komentowana przez Benefisanta a także gości. Z mottem Richarda Wagnera: "Muzyka wyraża namiętność, miłość, tęsknotę".

Lipiany, ulica Szkolna. Tu mieszkał i zaczynał naukę Bogdan Boguszewski. Tu zaczął grać na ukochanym akordeonie. Grał w zespole szkolny, obok swej pierwszej miłości – Jasi. Starszej odeń o sześć lat, a on miał jedenaście. W Myśliborzu zagrał z „Czerwono Czarnymi”, zaś w trakcie którejś z zabaw sylwestrowych ze szczecińska grupą „Francuzi”. Rodzice nie chcieli się zgodzić, by ich dziecko pracowało nocą. Po namowach osiągnięto kompromis. „Niech zagra, ale tylko do północy”. Otrzymał wtedy pierwsze honorarium – czekoladę.  Gdy Jasia wyszła za mąż za nauczyciela prowadzącego zespół, Bogdan znienawidził akordeon. I muzyczne pasje przeniósł na fortepian. Sąsiedzi z Lipian na czele z Elżbietą Cichocką, wesołym wierszem przypomnieli Jubilatowi chłopięce lata i trochę żalili się, że oni grali w klipę palanta a „Bogdan ciągle ćwiczył i zajmował się swoimi bemolami”. Kolega i przyjaciel, dziś profesor Akademii Sztuki Jerzy Siemak, dziekan Wydziału Instrumentalnego, z którym kiedyś wspólnie występowali, zagrał po tych wspomnieniach na „porzuconym” instrumencie.

Do Lipian przyjeżdżała Helena Kurcyuszowa, by sporządzić inwentaryzację zabudowy kolejnego miasta. Spacerując ul. Szkolną usłyszała dobiegające przez otwarte okno dźwięki fortepianu. Zachwyciła się. Zapukała do drzwi państwa Boguszewskich. Gdy dowiedziała się, kto tak pięknie gra, zachęcała rodziców, by wysłali Bogdana do szkoły muzycznej w Szczecinie. Zadeklarowała opiekę i lokum w swoim mieszkaniu. Ostatecznie do tego nie doszło, ale serdeczne kontakty z panią Helunią – życzyła sobie, aby tak się do niej zwracać, trwały nieustannie. Jolanta Boguszewska opowiedziała niezwykłe zdarzenie. - Pracowałam w Towarzystwie Przyjaciół Szczecina. Był rok 1998. Do biura weszła ubrana na czarno, elegancka starsza pani. Chciała zgłosić kłopot z drzewem na posesji. Pyta: „Boguszewska? Hmm... Chyba ze trzydzieści lat temu poznałam kogoś o tym nazwisku. W Lipianach. Pamiętam piękne brzmienie fortepianu. Ciekawe, co się z tym dzieckiem stało?” Ja wiem. Owo dziecko od dawna jest moim mężem!

Naukę podjął w Studium Nauczycielskim w Szczecinie na kierunku: wychowanie muzyczne i plastyczne, które kontynuował w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Śpiewał w chórze obok późniejszego kompozytora Marka Jasińskiego. Wcześniej jednak myślał o zupełnie innej drodze życiowej. Pragnął zostać pilotem. Jednak w Dęblinie dowiedział się, że zaburzenia błędnika wykluczają pozytywną opinię komisji lekarskiej. Ale mógł prowadzić samochody. Ukochał stare modele. Jeździł przedwojennym Adlerem, uczestniczył w rajdach starych samochodów. Dyrygenturę symfoniczną ukończył w poznańskiej Akademii Muzycznej. Na studiach dziennych, choć pracował i to w dwóch miejscach - miał indywidualny tryb studiów. Dzięki ówczesnemu dziekanowi Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Szczecińskiego prof. Edwardowi Włodarczykowi stworzył i prowadził Katedrę Edukacji Artystycznej. Był dyrektorem muzycznym US. Podczas uniwersyteckich koncertów wystąpili m. in. Piotr Paleczny i Konstanty Andrzej Kulka. Dyrektor Opery i Operetki Tadeusz Bursztynowicz powierzył mu przygotowanie chóru do premierowego przedstawienia „Strasznego Dworu” po przenosinach w 1983 r. z Potulickiej do zamkowej siedziby. A opery Moniuszki chórem stoją. Wybrał 40 śpiewaków z kilku szczecińskich chórów. Został potem zaangażowany jako kierownik chóru Opery na Zamku.

Miał trzyletni, cenny artystycznie „epizod bydgoski” w Akademii Muzycznej. Dyrygował najważniejszym europejskim repertuarem. Dostał duże mieszkanie. Myślał o pozostaniu na stałe w tym mieście. Dwie kobiety – żona i Urszula Trawińska-Moroz, dyrektor Opery na Zamku zdecydowały inaczej. Szczecin! I tak już zostało. Red. Bogdan Twardochleb opowiadał dzieje powstawania opery, podejmującej wątek ostatnich lat panowania Bogusława XIV. - Z namowy B. Boguszewskiego „Sydonię” pisał Marek w niewielkim mieszkaniu w Dąbiu. Z braku miejsca korzystał z blatu pralki automatycznej. Kto może być autorem libretta? - Udaliśmy się w trójkę do Strumian. Joanna i Jan Kulmowie podjęli rękawicę. Wiele było tych „kursów” do Strumian z kolejnymi „kawałkami” opery. Pani Joanna pięknie śpiewała, pan Jan akompaniował na fortepianie. Ostatecznie powstała opera „Ostatni Książę”. Bo poetka odczuwała już przesyt Sydonii. Był to okres obchodów 750-lecia Szczecina. Władze miasta zapłaciły honoraria. Jednak, z różnych powodów, opera nie została do dziś wystawiona.
Dr Marek Juraszek przypomniał, że: - Dzięki Bogdanowi Schola Cantorum zaśpiewała na festiwalu w Norwegii Porgy and Bess, w aranżacji Marka Jasińskiego. Wygraliśmy konkurs. Dyrygowałem ciałem, okiem, jak uczył Bogdan. Dzięki niemu zastosowałem w pracy z pacjentami muzykoterapię.

B. Boguszewski – dyrygent i pedagog, z radością przyjmował współbrzmienie samorządów, polityków, uczelni artystycznych zaangażowanych w powstanie Akademii Sztuki. To dziś jego podstawowe miejsce pracy. Organizatorskie umiejętności spożytkował tworząc Orkiestrę Academia. Jest współtwórcą i dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Sacrum non Profanum, laureatem nagród artystycznych. Występował w wielu krajach Europy oraz w USA. W słynnym Carnegie Hall spotkał Witolda Czerniaka z Houston, studiującego teraz pianistykę w bydgoskiej AM, syna prof. Bogdana Czerniaka, lekarza, znakomitego badacza. Jego występ był jedną z niespodzianek benefisu. Zagrał utwór Paderewskiego i standard jazzowy. - To prof. Boguszewski podpowiedział mi zajęcie się jazzem. Jestem mu za to bardzo wdzięczny”.

W 2010, Chopinowskim Roku, podczas festiwalu Sacrum non Profanum w Trzęsaczu zostały wykonane wszystkie kompozycje Chopina. Ta wieść rozeszła się szeroko po kraju i świecie. Przyniosła zaproszenie Academii do występu z wybitną pianistą Olgą Kern w Nowym Jorku. Po tej informacji na slajdzie ukazało się zdjęcie prezydentów Baracka Obamy i Bronisława Komorowskiego. Dlaczego? Z powodu „cudu”. - Był piątek, minęło południe. Na niedzielę mamy bilety samolotowe. Wiemy, że na nasz koncert nie ma już wolnych miejsc. Ale nikt z 60-osobowej grupy nadal nie ma amerykańskiej wizy. Ambasada czynna jest do godz. 16 – wspomina B. Boguszewski. Zadzwoniłem do osoby z kręgu ministra Bogdana Zdrojewskiego. Opowiedziałem o grozie sytuacji. Nie wiedziałem przez kilka dni, co się potem działo. Minister skontaktował się ze Sławomirem Nowakiem, sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP.  B. Komorowski był w drodze na spotkanie z prezydentem USA. W rozmowie o utrudnieniach wizowych dał przykład. „Orkiestrę zaprosiła strona amerykańska, tymczasem wiz nie ma. Skandal wisi w powietrzu”. Po godzinie 14 dostałem wiadomość: „Wizy wszyscy otrzymają. Pracownicy ambasady będą pracować tak długo, ile okaże się to konieczne. Ale, żeby zaraz do Obamy...” Dostaliśmy je w ów „cudowny piątek” około 22.30. Nie wiedziałem wówczas, co znaczyła ta delikatna pretensja „żeby zaraz...”

Benefis zakończyły tryumfalne dźwięki kompozycji M. Jasińskiego w wykonaniu instrumentalistów z Akademii Sztuki. Długa była kolejka osób czekających na złożenie Benefisantowi gratulacji i kwiatów, wśród nich Teresa Kalina – przewodnicząca Sejmiku Województwa Zachodniopomorskiego i prof. Edward Włodarczyk – rektor US.

Tekst: JB
Zdjęcie wprowadzające: Włodzimierz Piątek
Zdjęcia i film: Jarosław Dalecki